środa, 2 października 2013

(R)EWOLUCJA

Jak każdy uległy i ciemiężony latami obiekt w chwili wywalczenia sobie niepodległości zachłysnęłam się nią. Potem, gdy opadły pierwsze pozytywne emocje dopadł mnie strach i pytanie „Co zrobić, by znów nie dać się zniewolić?” Z tego powodu wytyczyłam bardzo rygorystycznie granice i broniłam ich kłami i pazurami. Bo nie ukrywam, że najważniejsze było moje poczucie bezpieczeństwa i radość z tego, że w końcu nikt inny nie decyduje o moim życiu. Ja sama. Ja.


Niektórym się nie podoba mój radykalizm, ta moja bezpośredniość. Nie musi, to jasne. Nie odczuwam potrzeby przyjaźnienia się z wszystkimi i za wszelką cenę. Przez to moje sito staram się oddzielać ludzi, których chętnie chcę mieć koło siebie, z którymi się rozumiem. Z tego z pewnością nie zrezygnuję. Chcę się otaczać ludźmi, którzy coś mi dają w zamian za to, co otrzymują ode mnie. Nie chcę już uprawiać rozdawnictwa. Zaczęłam się cenić. Wymagać.
Grono dawnych znajomych poważnie się skurczyło. Nastali nowi. Ale ilościowo jest ich zdecydowanie mniej. Ale za to ilość przeszła w jakość.

Dwa lata temu, gdy mój świat zaczął się walić, potrzebowałam jednej osoby, której mogłabym się zwierzyć. Która zrozumiałaby, wsparła i pomogła. Nie znalazłam wśród starych znajomych nikogo takiego. Moja przyjaciółka z dawnych lat była daleko. Z tego powodu przez 10 miesięcy byłam z tym wszystkim sama. Teraz, prawie dwa lata później mam wąskie grono przyjaciół. Sprawdzonych w najtrudniejszych warunkach. Wiem, że mogę na nich liczyć.


Czy „porzucenie” dawnych znajomych było z mojej strony grubiaństwem? Czy po prostu szczerą reakcją na ich brak reakcji? Bo większość przez te dwa lata milczała. To ja byłam motorem naszych relacji. A mnie po prostu nagle zabrakło. Niedawno odezwała się do mnie jedna z koleżanek i zapytałam ją: „Gośka, a nie pomyślałaś sobie, że ja milczę, bo na przykład wzięłam i umarłam? Tak złośliwie i bez uprzedzenia, nagle.” Wiem, że to było złośliwe z mojej strony, ale tak właśnie sobie wtedy pomyślałam.


„Ale mnie już po prostu szkoda czasu na nic nie znaczące, letnie kontakty” napisałam wczoraj znajomemu. Tak właśnie jest. Odzyskałam siebie na nowo, odnalazłam cel w swoim życiu i na tym właśnie się skupiam.


Mam też taki, a nie inny sposób bycia wynikający z tego, jakim jestem człowiekiem. Nie lubię rozczulania się nad sobą, bezproduktywnego jęczenia i „wieszania się” na kimś. Sama tak nie robię i nie lubię, gdy ktoś próbuje tak postępować wobec mnie. Jasno wskazuję, gdzie są moje granice. Pomagam w taki sposób, jaki JA uważam za najskuteczniejszy. Nie widzę powodu, dlaczego miałoby to być uznane za grubiańskie. Przecież nikt nie ma obowiązku oczekiwać pomocy właśnie ode mnie. Może poszukać sobie eterycznej, delikatnej i subtelnej do bólu osoby. Dlaczego przychodzi do mnie i oczekuje, że ja się dostosuję do jej modelu?
Przyznam, że nie rozumiem tego. Gdy ja szukałam pomocy, to szukałam kogoś kto jest podobny do mnie, kogo reakcje rozumiem. Nie oczekiwałam, że ona się zmieni dla mnie.
Każdy z nas jest innym człowiekiem. Mamy różne potrzeby i różnie reagujemy w tych samych sytuacjach.


Gdzie kończy się asertywność? A gdzie zaczyna? Jak nie przegiąć w żadną ze stron?
Ja się tego dopiero uczę. Moja huśtawka w tym momencie z pewnością jest wychylona za bardzo w stronę obrony niezawisłości. Uczę się. Dbam o własne bezpieczeństwo. Nikt mnie tego wcześniej nie nauczył, więc muszę się nauczyć sama, na błędach. Ale powoli czuję się coraz pewniej sama ze sobą, ze swoimi wyborami.
Pora na opuszczenie odrobinę gardy. Nie za wiele, w sam raz.

Ale ile to jest to „w sam raz?” Nauczę się.

********************************************************************************
Powyższy tekst powstał  mniej więcej rok temu. Pamiętam dobrze ten czas. Czas walki.
Mniej więcej 400 dni dzieli mnie od TAMTEJ Walkirii, wtedy już tak różnej od tej sprzed dwóch lat.
Jaka byłam wtedy, rok temu? Z pewnością zdeterminowana i jednocześnie przepełniona żalem. Zbuntowana, miotająca się, walcząca i nadal pełna nadziei. WTEDY chyba nie wierzyłam, że w ciągu tego roku aż tak się zmienię. A jednak dokonałam tego.
Uczucie, które z tamtego okresu pamiętam najbardziej, to ZŁOŚĆ i BUNT. Poczucie ogromnej niesprawiedliwości i chęć odwetu. Oczekiwałam zadośćuczynienia. Wiele razy wtedy powtarzałam, że żal mi zmarnowanego czasu. ŻAL. To był motyw przewodni ubiegłego roku.
Pozwoliłam sobie przeżyć go w pełni, po raz pierwszy w życiu. Były takie momenty, że zaczynałam się obawiać, że to "żałowanie" nigdy się nie skończy. Że pochłonie mnie jak czarna dziura, że na zawsze ugrzęznę w tym miejscu. Ale jednocześnie za każdym razem czułam się jakby wolniejsza, spokojniejsza. Przypominałam sobie kolejne złe rzeczy, które mnie w życiu spotkały, wyskakiwały jak diabeł z pudełka i domagały się nazwania ich po imieniu. Były jak potężny, bezlitosny wir będący przeszkodą na drodze do mojej normalności. Tak właśnie się czułam - jakbym stała na brzegu rzeki, widziała drugi brzeg, który jest moim celem. I tylko ten wir do pokonania. Przerażający, w miarę spokojny na powierzchni, ale pod nią kipiący nieokiełznaną mocą.
Wiedziałam, że muszę się z nim zmierzyć. Nie chciałam już dłużej oglądać drugiego brzegu, chciałam tam BYĆ. Wskoczyłam i postanowiłam walczyć. Taki właśnie to był czas, wtedy, rok temu. Walczyłam z potężną siłą wciągającą mnie pod powierzchnię. Wydawało mi się, że nie mogę się jej poddać, że nie mogę się w niej zanurzyć, bo już nigdy nie wypłynę. Walczyłam z wszystkimi i o wszystko; nie pozwalałam sobie na okazywanie słabości, zmęczenia, wątpliwości.
Byłam coraz bardziej zmęczona i zniechęcona. Czym zniechęcona? Ano tym, że tak bardzo walczę, że tyle z siebie daję, a czuję, że stoję w miejscu. Wiedziałam, CZUŁAM każdym nerwem ciała, że jestem tuż-tuż. Jedno brakujące ogniwo.
I wtedy stał się mały cud. Po raz kolejny Alice Miller podpowiedziała, co przyniesie mi ukojenie.  Zawierzyłam Jej. Po raz pierwszy do mnie dotarło, że najbardziej boli mnie to, że NIGDY nie pozwolono mi PRZEŻYĆ moich prawdziwych emocji. Zaprzeczano im tak długo i skutecznie, że w końcu sama je wyparłam i pogrzebałam. Byłam taka, jak sobie wtedy życzono. Przezroczysta, nie sprawiająca kłopotu, BEZPROBLEMOWA. Zrozumiałam, że dopóki tkwię w takim odrętwieniu, oni wciąż mają nade mną władzę. Tak naprawdę moje buntowanie się miało jeden cel - pokazanie im, że się mylą. Oczekiwałam, że ZROZUMIEJĄ jaką krzywdę mi wyrządzili. W końcu do mnie dotarło, że w ten sposób wciąż pozwalam im wpływać na swoje życie.  Przeszłość, a właściwie moje przekonanie o potężnym jej wpływie na moją teraźniejszość i przyszłość hamowały mój rozwój.
Spłynęło na mnie objawienie, że NADAL zachowuję się jak małe dziecko, które jest przekonane, że rodzice są panami jego życia. Że ich okrutne zachowanie z tamtego okresu może rzutować na całe moje życie.
Moje ówczesne, dziecięce emocje nigdy nie miały okazji znaleźć ujścia. Gotowały się we mnie. Wciąż uparcie parłam do konfrontacji, oczekując pomyślnego zakończenia. W końcu zrozumiałam, że obecność moich rodziców w tym procesie nie jest mi do niczego potrzebna. WIEM, co mi zrobili, WIEM, co wtedy czułam i w końcu pozwoliłam sobie to przeżyć. Strach, ból, gniew, rozczarowanie, smutek.  Poddałam się wirowi, przestałam z nim walczyć. Poczułam jego miażdżącą siłę. I stało się tak, jak w prawdziwym rzecznym wirze - pokonałam go, gdy przestałam tracić energię na walkę w miejscu, gdzie był najsilniejszy. Znalazłam miejsce, gdzie jego siła była już dużo mniejsza i wyrwałam się na powierzchnię. 

Jestem dorosłą kobietą, która sama decyduje o swoim życiu. Nikt już nie ma nade mną takiej władzy, jak dawno temu mieli moi rodzice. To już się nigdy nie powtórzy. Nie pozwolę na to. 
Walkiria

5 komentarzy:

  1. Są ludzie, którym wydaje się, że zbudowali silny warowny zamek broniący ich przed złem całego świata, choć tak naprawdę nadal są tylko małym skrzywdzonym DDA, które musi wymachiwać piąstkami, żeby bronić się zawsze i przed wszystkimi.

    Są inni ludzie, którzy wylewają dziecko z kąpielą i po różnych traumatycznych przejściach albo krzywdzących relacjach próbują wykastrować swoją emocjonalność jako źródło swoich niepowodzeń.

    Są też tacy, którzy ROZUMEM dochodzą do tego, że między emocjonalnym reagowaniem (do czego mamy prawo i co jest naturalne) a zgubnym w skutkach DZIAŁANIEM pod wpływem emocji jest ogromna różnica.

    OdpowiedzUsuń
  2. jak październik, to rewolucja :-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietny tekst!:)Jakbym czytala o sobie.....tylko potrzebuje wlasnie takiego swiatelka w tunelu,zeby przestac sie obwiniac za swoja przeszlosc.DZIEKUJE:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Walkirio, czytalam i czytam twoje posty tutaj i na innym blogu....czytam prawie o sobie, jest jedna, roznica- moj ojciec nie uzywal sily fizycznej, nie mam rodzenstwa.Reszta- to ja.Lacznie z podejrzeniem , nie zdiagnozowanym choroby u bylego meza.Dluzej nie bede czekac, dojrzalam - w duzej mierz dzieki tobie.Pozdrawiam i dziekuje, ze jestes.

    OdpowiedzUsuń
  5. dobrze, ze jestes, Walkirio...

    OdpowiedzUsuń