czwartek, 19 września 2013

ZAMIAST WSTĘPU


Zgodnie z zapowiedzią chciałabym się z Wami podzielić tym, co będzie tematem bloga i w jaki sposób będzie przeze mnie prowadzony.

Gdybym miała użyć porównania z rynku prasowego, to będzie to tygodnik a nie tabloid. Będę się starała, by poruszane przeze mnie tematy prowokowały do dyskusji i będę wdzięczna za Wasz aktywny w nich udział. Sprawy, którymi będę się zajmować nie są łatwe, lekkie i przyjemne; związane są z bardzo intymnymi sferami życia, a moje poglądy mogą być dla wielu osób kontrowersyjne.



Temat mojego prawie 20-letniego związku z socjopatą jest już przeszłością, postaram się jeszcze kilka słów do zakładki "Ja i socjopata..." dopisać, by stała się zamkniętą całością. Z powodu posiadania wspólnego dziecka pewnie zdarzy się, że przewinie się jego osoba w którymś z postów, ale nie mam zamiaru już tej sprawie poświęcać czasu. Uważam, że opisałam swoje doświadczenia bardzo dogłębnie, nie pominęłam najbardziej intymnych i bolesnych szczegółów mając nadzieję, że jakaś kobieta odnajdzie w którymś z tych miejsc siebie. Gdy to już nastąpi, gdy będzie w stanie sama przed sobą przyznać się do prawdy na temat własnego życia - reszta zależy od niej. Od Ciebie. Z uporem maniaka będę powtarzać, że nie da się nic zrobić ZA KOGOŚ. W zakładce "PRZECZYTAŁAM I POLECAM" znajdziecie najważniejsze (moim zdaniem) pozycje do przeczytania. Lektura obowiązkowa dla tych, które naprawdę chcą zrozumieć, co muszą zrobić, by się uwolnić. Wszystkie kolejne etapy musicie "odfajkować" własnoręcznie, na realizacji właśnie musicie się skupić. Musicie się nauczyć SAMODZIELNOŚCI, uwierzyć we własną siłę sprawczą.
Rozumiem, że są osoby, dla których Internet jest jedynym miejscem, w którym mogą szczerze porozmawiać o swoich problemach, znaleźć wsparcie. Sama właśnie w ten sposób znalazłam pomoc. Ale prawdziwe życie jest na zewnątrz, tam gdzie źródło problemów. I na tamtym świecie powinnyście się skupić.

Wszystko, co miałam do powiedzenia w tym temacie -  napisałam. Więcej już NIC nie mogę zrobić. Na tym moja rola się kończy. Zanim doszłam do tej jakże słusznej konkluzji wyszarpywałam sobie trzewia tłumacząc, ciągnąc we właściwą stronę, walcząc. A to przecież nie moja walka. Mogę, chcę podzielić się swoimi doświadczeniami, pokazać jak ja sobie poradziłam i to wszystko. Nie ma żadnej wiedzy tajemnej, którą posiadłam i chowam. Jest tylko determinacja, ciężka praca i nieustanna walka. Tego nie jestem w stanie Wam dać, musicie to znaleźć w sobie. Zbyt wiele już widziałam kobiet, które posiadając całą wiedzę teoretyczną ugrzęzły w miejscu. Zabrakło im właśnie tego, o czym napisałam powyżej - zdolności działania. Jeśli nie chcesz być jedną z nich, jeśli chcesz dołączyć do fajterek - bierz się, kochana, do roboty.

Wiele razy powtarzałam, że jużniemąż (jnm) mi się przytrafił. Był konsekwencją CZEGOŚ. Wiedziałam o tym od dawna i od początku podskórnie czułam, że muszę TO odkryć, by zmienić swoje życie. Zakończenie toksycznego związku, uwolnienie się z "macek" socjopaty, rozpoczęcie życia na własny rachunek - to dopiero START.
Tym, co było potem i tym, co dopiero będzie, chcę się właśnie teraz tutaj zająć. Będzie mi miło, jeśli zechcecie mi w tej drodze towarzyszyć.

Osobnym, chyba najważniejszym tematem będzie sprawa, którą sugeruje tytuł mojego bloga. Przedstawię Wam kobietę, której słowa zacytowałam w nagłówku bloga - Alice Miller. Kobietę, która odmieniła moje życie. 

Blog jest moderowany, czasem będziecie więc musiały chwilę poczekać na opublikowanie Waszego komentarza. Uprzedzam też, że komentarze odbiegające od tematu, noszące znamiona bezproduktywnego biadolenia lub hejterstwa nie będą publikowane.

Mam nadzieję, że to będzie owocna i dla mnie i dla Was znajomość. 

Walkiria

22 komentarze:

  1. Będę towarzyszyć, mam nadzieję z pożytkiem dla siebie. Cos koło pięciu lat temu trafiłam na terapię dla DDA ale jakoś tak średnio mi szło, jednak terapia w połaczeniu z przeczytaną literatura pozwoliło zrozumieć, że widmo pijącego ojca to nie tylko niechęć i lek przed pijakami w dorosłym życiu. Prawdziwym jednak odkryciem było doświadczenie z terapii na którą trafiam dwa lata temu. Przerabiałam na niej różne tematy i raz jadąc na spotkanie ( to była terapia na oddziale dziennym więc intensywne trzy miesiące pracy) poczułam przeogromny smutek, za to jak moi rodzice mnie traktują, jak bardzo nie mogę na nich liczyć itd. No i na tym spotkaniu zaczęłam opowiadać o tym smutku. Terapeutki tak mną pokierowały, że wróciłam do czasów wczesnego dzieciństwa i do sytuacji w której powiedziałam matce że się wyprowadzę ( myślę sobie jak bardzo musiała się czuć nieszczęśliwa ta mała dziewczynka w tej rodzinie, skoro takie rzeczy jej przyszły do głowy) Wtedy moja matka otworzyła drzwi i wystawiła mnie za próg... Pamiętam jak błąkałam się po parku, pamiętam szary deszczowy dzień, pamiętam samotność, opuszczenie i totalne zagubienie. Kompletnie nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Gdy ojciec wracał z pracy to mnie zobaczył i kazał wracać do domu. Ale wtedy zrozumiałam jak taka błaha z pozoru sytuacja zaważyła na całym moim życiu. Moja matka złamała mnie wtedy i nie mogę się pozbierać po tym zdarzeniu do tej pory. Strasznie dużo wysiłku kosztuje mnie pozbycie się tamtej bezradności i zrozumienie, ze nie muszę błąkać się dłużej po tym parku tylko pójść przed siebie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie to. O tym Aga będziemy tu pisać.
    O tym, że trzeba pozwolić sobie przeżyć tamte emocje takimi, jakie były naprawdę. Bez szukania usprawiedliwienia dla rodziców.
    A potem jest czas na zrozumienie, że już nie jesteśmy tamtym bezradnym dzieckiem, tylko dorosłą, samodzielną kobietą. Taką, która potrafi sama o siebie zadbać. Najlepiej na świecie.

    OdpowiedzUsuń
  3. I tego najlepszego na świecie dbania o siebie z wielkim mozołem własnie się uczę

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak... Człowiek uczy się przez całe życie i ciągle coś jeszcze jest do zrobienia. Aga wspomniała o terapeucie od DDA... No cóż musi niestety być i ktoś w realu, co nazwie rzeczy po imieniu i prosto z mostu. Czasami NAM się wydaje, że jest wszystko już za nami, jest super przerobione na różnistych terapiach, a tu NIESPODZIANKA... Z pozoru niepozorne - niezałatwione sprawy z dzieciństwa są "strzałem w kolano" w dorosłym życiu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie zaczęłam żałować, że skasowałam swoją historię...tak, napisałam, prawie pismem automatycznym całe 14 stron - po czym przeczytałam i - skasowałam. Naciśnięcie DEL dało taką ulgę; to tylko przeszłość - teraz JUŻ WIEM - będzie dobrze. Mam świadomość co i jak. WSZYSTKO SOBIE PRZYPOMNIAŁAM.

    I nagle ZONK!

    Aga Z napisała: "jak bardzo musiała się czuć nieszczęśliwa ta mała dziewczynka w tej rodzinie, skoro takie rzeczy jej przyszły do głowy"

    O tym zapomniałam: nazywali mnie Wędrowniczek (szkoda,że nie Jasio) bo cięgle uciekałam z domu JAKO TRZYLATKA, CZTEROLATKA...chciałam dojść na koniec świata (nie pamiętam ja - to z opowieści) Skąd się wzięły takie pragnienia u tak małego dziecka? Gdzie tak naprawdę chciałam pójść albo przed czym uciekałam? I ta moja pasja: jazda konna...jakby ten pęd był ucieczką. I też z opowieści wiem, że jeździłam konno jako takie właśnie małe dziecko. Niewiele pamiętam, prawie nic, nie cofnęłam się do tego okresu w mojej opowieści...ale zaczęło mi dzwonić:

    "jak bardzo musiała się czuć nieszczęśliwa ta mała dziewczynka w tej rodzinie, skoro takie rzeczy jej przyszły do głowy"

    OdpowiedzUsuń
  6. o nie nie, ja na terapiach to się dowiedziałam tak naprawdę że jeszcze wagony syfu mam do przewalenia. Absolutnie nie twierdzę, że cokolwiek przerobiłam. Ja tylko coś tam poruszyłam. Jednak wiedza, ze coś jest nie tak, wiedza nad czym pracować to już i tak dużo

    OdpowiedzUsuń
  7. Lilith zobacz, jak czytasz literaturę w temacie to jednak wszędzie jest informacja o tym że rodzice są dla dziecka bardzo ważni, że wypiera siebie, swoje odczucia na rzecz tego co mówią/robią rodzice. Jeżeli rodzice krzywdzą dziecko to wierzy, ono ze jest złe a nie rodzice...Wiec skąd poczucie chęci ucieczki? A może jakiś instynkt walki miałyśmy? Który nam ( mnie napewno) odebrano? Może już jako takie maluchy gdzieś podskórnie czułyśmy ta swoją siłę i indywidualność i nie chciałyśmy się poddać tak bez walki w to w co nas wtłaczano??? Nie przeczytałam jeszcze całej literatury ale w jednej z książek Alice własnie mówi o wpływie bardzo wczesnego niemowlęctwa na fundament życia. Coraz bardziej przekonuje mnie ta teoria. W moim domu najgorszy okres picia ojca przypadł w okolicy mojego 9-14 roku życia. Jestem jednak przekonana, że w moim przypadku to nie tylko picie ojca miało wpływ na to kim jestem i jaka jestem. TO że ojciec pił to jedno ale myślę ze więcej destrukcji zrobiła matka...

    OdpowiedzUsuń
  8. Aga,
    polecam Ci przeczytanie wszystkich książek Alice. Pięknie tam wszystko, jak nikt inny, tłumaczy.
    Dziewczyny, to nasze CIAŁA podpowiadały nam, że dzieje się nam krzywda i że należy się ratować. Nad emocjami możemy zapanować, świetnie potrafiłyśmy to robić. Ale ciała nie da się oszukać. Ono CZUJE i ZAPAMIĘTUJE.I wie, jaka powinna być nasza prawidłowa reakcja. Stąd właśnie niespodziewane reakcje właśnie ciała w sytuacjach, które nam się nagle kojarzą.

    OdpowiedzUsuń
  9. Z tego okresu mam tylko jedną migawkę: spadam z konia do rowu z wodą - topie się - dzięki Bogu, zaplątałam się w uzdę - koń mnie wyciąga z tego rowu... dziś wiem, w którym miejscu to się wydarzyło - musiałam być bardzo mała, bo tam wcale nie jest głęboko. Tak to oceniam dziś - wtedy było baaardzo głęboko.

    OdpowiedzUsuń
  10. W moim przypadku (zresztą pisałam już o tym w zakładce) większe szkody poczyniła w mojej psychice postawa matki.
    Ojca można było jednoznacznie określić, bez wątpliwości - pijak, agresor.
    Ale to zachowanie matki mnie wykończyło. Właśnie dla takiego NIC, dla agresora i pijaka poświęcała mnie, moją normalność. Ja to przecież wiedziałam, czułam. A jednocześnie żeby przeżyć, żeby nie zwariować MUSIAŁAM się dostosować. Dziecko nie jest w stanie przeżyć bez miłości rodziców, zrobi wszystko, by na nią "zasłużyć".
    I to właśnie robiłyśmy - wmawiałyśmy sobie, że rodzice nas kochają. A jak kochają, to przecież chcą naszego dobra. A jak chcą dobra, to nas karzą, bo jesteśmy ZŁE.
    Biedne, niekochane, porzucone dzieciaki. Na szczęście nigdy nie jest za późno na zakończenie tego chorego myślenia.

    OdpowiedzUsuń
  11. o! czytam własnie fajną książkę "serce duszy, świadomość emocjonalna" ona mówi własnie o obserwowaniu ciała i jego reakcji na sytuacje jakie nas w życiu spotykają.

    Będę czytać ksiązki Alice oczywiście, natomiast mam w tym momencie życia takie poczucie, ze za dużo na raz czytam, że to czytanie to ucieczka, próba zawalenia własnie emocji, tego co czuję i co się dziej. Czuję że się muszę zatrzymać i poukładać całą wiedzę jaką w ostatnich tygodniach przyswoiłam bo bez tego stanie się bezużyteczna z powodu bałaganu jaki się zaczyna tworzyć w mojej głowie. No ale przeciez mam całe życie przed sobą :-)

    OdpowiedzUsuń
  12. A! moja matka była właśnie mistrzynią w łamaniu moich emocji. Jak byłam smutna czy zła zamykała mnie w pokoju az się nie uspokoję. Jest do dziś dumna ze swoich metod. Dla mnie to było wielkie okrucieństwo. Czego mnie to nauczyło? że nie mam żadnej mocy sprawczej...

    OdpowiedzUsuń
  13. Książki Alice są bardzo trudne emocjonalnie. Ja momentami czułam się jak potrącona przez tira. Wzbudzają tak silne emocje, wymagają ogromnego skupienia i zajrzenia w najboleśniejsze wspomnienia - trzeba mieć na to czas, spokój i siły.

    OdpowiedzUsuń
  14. Pamiętam takie zdarzenie. Miałam coś trochę ponad 4 lata. Byliśmy, jak co roku, z rodzicami w Mielnie. Siedzieliśmy na plaży. Rodzice ze znajomymi ucinali zwyczajowe pogaduchy, ja - siedziałam przy linii wody, aż nagle wstałam i poszłam. Bez pytania o żadną zgodę, bez zastanawiania się dokąd idę (ale pamiętam, że wyznacznikiem było molo, dziś to wiem, oddalone od miejsca "leżakowania" o kilka kilometrów. Zwyczajnie wstałam i poszłam sobie. Wiem to z całą pewnością, pamiętam to, że nie chodziło o czyn zuchwały, ucieczkę, albo - niech się o mnie martwią. Chodziło mi o to, żeby TAM pójść SAMEJ. Nie z mamą, nie z innymi dziećmi, nie w jakimś celu. Chciałam dokonać samodzielnego aktu iścia. Moja mama była osobą bardzo kontrolującą. Od zawsze. Wtedy też już się zorientowała, że spod jej kontroli wymyka się ojczym-alkoholik. Całą więc swoją potrzebę ogarniania otoczenia skupiła na mnie. "Maja, wyprostuj się", "Maja, nie odejdziesz od stołu póki nie zjesz", "Maja, zachowuj się", "Maja, co ja do ciebie mówiłam?!" Pewnie wtedy, tamten marsz do mola, to był marsz protestu :)

    OdpowiedzUsuń
  15. I jeszcze jedno. Dziś wiem, że zachowania mojej mamy były tylko dramatyczną próbą zapanowania nad rzeczywistością czyli nad jej własnymi lękami. Ale przecież dziecko matce w tym nie może pomóc...

    OdpowiedzUsuń
  16. Właśnie. Na tym polega ten przeklęty, dziedziczony łańcuch chorych zachowań.
    Dorosła osoba, która nie panuje nad swoim życiem (bo zapewne jako dziecko nie dostała możliwości nauczenia się tego od własnych rodziców) znajduje osobę, która jest od niej całkowicie zależna, nad którą można CAŁKOWICIE zapanować.
    Moja matka do dziś usiłuje to robić. Nie wobec mnie i mojej córki, bo jej po prostu na to nie pozwalamy, ale wobec mojego 35-letniego, już dawno żonatego brata. On nadal nie potrafi się sprzeciwić i "pójść przed siebie".

    OdpowiedzUsuń
  17. Wiecie jak bardzo się boję swojego macierzyństwa, i im więcej czytam, im więcej się w to wgłębiam tym bardziej się boję bo mam świadomość jak łatwo , nieświadomie zrobić krzywdę dziecku

    OdpowiedzUsuń
  18. Samoświadomość, Aga, to potężne uleczające narzędzie. Nikt nie unika większych bądź mniejszych błędów wychowawczych (ja w każdym razie nie znam takich ludzi) ale skoro ten proces myślowy w Tobie zastartował, to mam takie niejasne wrażenie, że świetnie ogarniesz :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Nieświadomość Ci raczej nie grozi. :)
    Jestem pewna, wiem to na pewno, że można pomimo własnych okropnych doświadczeń, wychować w miarę normalnie ;) dziecko.
    Mnie się (uważam tak subiektywnie) w miarę udało, bo od samego początku, w każdym momencie, z uporem maniaka zastanawiałam się, co ja jako dziecko bym czuła. Byłam, jestem wymagającą matką. Ale kochającą i wspierającą. Moja córka wie, że zawsze może na mnie liczyć. Że może mi wszystko powiedzieć, że nie oceniam pochopnie. Nigdy dotychczas nie zawiodła mojego zaufania i mnie się też to udało.
    Niestety, z mojej winy ma takiego, a nie innego ojca. Z tego powodu mam do siebie ogromne pretensje.
    Szkoda, że wcześniej nie byłam gotowa na poszukiwanie prawdy o swoim dzieciństwie. Byłoby mi łatwiej. Ale i tak powinnam podziękować mojemu instynktowi. Odkąd wyprowadziłam się z domu, z rodzicami spotykałam się kilka razy w roku. Skutecznie się odcięłam.
    Hmm... Czyli jednak moja pamięć o krzywdach z czasów dzieciństwa "budziła się" w momentach, gdy to samo mogło grozić mojej córce. I walczyłam wtedy jak lwica. Broniłam jej i małej Walkirii.

    OdpowiedzUsuń
  20. Piękna dyskusja nam się wywiązała...
    A ja nie mogłam się oprzeć i wkleiłam adekwatny do niej obrazek.

    OdpowiedzUsuń
  21. @rr:
    Przynajmniej częściowo się nie zgadzam. Zacznę może od tego, że w 4. przykazaniu nie przypadkiem użyto właśnie słowa "czcij" oznaczającego "oddawaj cześć". Nie użyto "szanuj" ani "kochaj", ale słowa, które jasno określa podległość jednej osoby wobec drugiej. Bez względu na to jakim jest człowiekiem, jak się zachowuje, należy mu oddawać cześć, bo jest OJCEM lub MATKĄ. No ja jednak nie widzę najmniejszego powodu dla którego komukolwiek, niejako z automatu i bez jakiegokolwiek uzasadnienia, należy się oddawanie czci. To już prawie sprowadzenie rodziców do funkcji "bogów" - boga się słucha, czci i godzi się w ciemno z jego decyzjami.
    Osobną sprawą jest to, jak poczucie tak ogromnej władzy wpływa na zachowanie rodziców, jak często na tą z góry narzuconą hierarchię się powołują i ją wykorzystują. "Dzieci i ryby głosu nie mają", "Nie dyskutuj z ojcem/matką", "Nie masz nic do powodzenia" - ile razy padają takie słowa w większości domów? A to dotyczy tylko próby protestu w formie rozmowy.
    Wciąż słyszę, z różnych ust "Robili to dla Twojego dobra" , zbyt często jako wytłumaczenie zachowań skandalicznych, złych, niegodnych, okrutnych.
    Zaakceptowanie takich zachowań NIESTETY bardzo często prowadzi do tego , że nie potrafiąc zmierzyć się z prawdą "Moi rodzice mnie krzywdzili. Robili rzeczy złe i niegodne" - powielamy te zachowania.

    Tak jak napisałaś/napisałeś: dziecko nie ma możliwości wyrażenia sprzeciwu. Knebluje mu się usta właśnie między innymi tym, że powszechnie panuje nakaz "czcij ojca swego i matkę swoją". Największym problemem nie jest wcale to, że DZIECI są do przestrzegania tego nakazu zmuszane. Największą tragedią jest to, że to DOROŚLI ten imperatyw czują i wymuszają jego stosowanie. Nie tylko rodzice, ale też Ci, do których krzywdzone dziecko mogłoby się zwrócić z prośbą o pomoc.
    Dziecko zostaje samo ze swoimi problemami. Ten mały człowiek ma przeciwko sobie całą armię dorosłych WYMUSZAJĄCYCH na nim ślepe posłuszeństwo. Dlaczego to robią? Przede wszystkim dlatego, że TAK właśnie robili im ich rodzice (tłumacząc to "miłością") lub tez dlatego, że sami są rodzicami i ponieważ nie nauczono ich na czym polega miłość i szacunek wobec dziecka, ponieważ nie umieją z dzieckiem rozmawiać i tłumaczyć mu swoich wyborów - kończą na wymaganiu ślepego posłuszeństwa.

    Nie zgadzam się też z dwoma ostatnimi zdaniami Twojej wypowiedzi. To nie dziecko powinno się zmieniać (nawet jako już osoba dorosła), to nie dziecko też powinno dźwigać konieczność przepracowywania skutków zachowań rodziców w dorosłym życiu. To RODZICE mają zadanie do odrobienia. I jedynym sposobem zmienienia tej sytuacji jest rozmawianie o tym, łamanie tabu związanego z 4. przykazaniem.
    Też uważam, że życie nie jest sprawiedliwe. Ale dla mnie nie jest to wytłumaczeniem dla tego, aby ludzie zachowywali się niesprawiedliwie. To dwie różne sprawy.
    Po to właśnie założyłam tego bloga i po to własnie głośno mówię o problemie: by ofiary takich zachowań w końcu poczuły wsparcie, ale jednocześnie po to, żeby NIE BYŁO ZGODY (usankcjonowanej odgórnie) na krzywdzenie dzieci przez rodziców w imię chorej zależności. Popieranej boskimi przykazaniami.

    OdpowiedzUsuń
  22. Przepraszam, odpowiedziałam w złym poście. Już maszeruję z odpowiedzią do zakładki. :)

    OdpowiedzUsuń