sobota, 5 października 2013

SEKSUALNE NIEWOLNICE PATRIARCHATU

Żyjemy w Dzikim Kraju, więc należałoby mieć nadzieję, że seksualność ludzi w nim żyjących będzie równie dzika. Jest zdecydowanie gorzej. Jest raczej zdziczała.
Podobnie, jak w przypadku wielu spraw wcześniej tu omawianych problem może zostać rozwiązany, jeśli zaczniemy pracę od podstaw. Od najwcześniejszych doświadczeń, od nawyków wpajanych nam w dzieciństwie i kolejnych, pojawiających się na nowych etapach życia.
Kolejne pokolenia kobiet i mężczyzn wychowywane są w totalnym zakłamaniu i schizofrenicznej „moralności”. Moralności, w imię której seks, który powinien być sprawą naturalną, staje się narzędziem manipulacji, kupczenia i przemocy. Ach, zapomniałabym o najważniejszym – narzędziem KONTROLI.


Ale zacznijmy od początku. Rodzi się dziecko. W moim pojęciu czyste i niewinne, w pojęciu niektórych – obciążone z marszu GRZECHEM. Po co, pytam się taki garb na starcie?
Naturalną rzeczą jest, że na pewnym etapie rozwoju dziecko zaczyna się interesować swoim ciałem. Bada je ze zwykłej ciekawości i chęci poznania, ale w momencie, gdy jego zainteresowanie skupia się genitaliach – spora część rodziców wpada w panikę. Nie wolno! Be! Nieładnie!
No i mamy pierwsze wdrukowanie sygnału, że TAM jest coś zakazanego, nieczystego, że rodzice są niezadowoleni. A przecież żadne dziecko nie chce budzić swoim zachowaniem niezadowolenia rodziców, więc w końcu uczy się, że tam jest BE. 

Część rodziców (nauczona tego pewnie przez własnych rodziców) starannie skrywa przed dziećmi swoją fizyczność, ograniczając w ten sposób dziecku najbardziej naturalny sposób oswajania się z widokiem kobiety i mężczyzny.
Następny krok milowy (dla większości dzieciaków) to przedszkole. Ooo... pozbawione bacznej kontroli rodzicielskiej dzieciaczki mają okazję do poznawania różnic między chłopcami a dziewczynkami. Przeważnie do czasu, aż któreś z nich w przypływie szczerości „pochwali” się w domu rodzicom. Byłam świadkiem takiej awantury w przedszkolu. Padały mocne słowa „ten mały zboczeniec” na przykład. Znów jasny sygnał – coś niedobrego. Mama się złości.
W kontrze do wcześniejszych zachowań rodziców pozostaje coś, co dziś już chyba mniej jest spotykane (pewnie z powodu społecznych debat o pedofilii), ale w czasach mojego i mojego dziecka dzieciństwa było dość częste – przełamywanie na siłę oporu dziecka przed niechcianą bliskością z konkretną, znaną osobą dorosłą. „Chodź do cioci/wujka na kolanka”, „Daj cioci/dziadkowi buzi” - i nawet gdy dziecko znajdowało w sobie odwagę, by manifestować niechęć do konkretnej osoby, najczęściej nie znajdowało poparcia ze strony rodziców. I to znów sygnał, że nawet jak nam się jakieś zachowanie nie podoba, a jest to dorosła, najczęściej znana osoba – nie ma co szukać pomocy u dorosłych.

Przeskoczmy o kilka lat, do okresu dojrzewania. Tu zaczyna się pewna dysproporcja pomiędzy chłopcami a dziewczętami. Natura serwuje młodym mężczyznom poranne wzwody, dziewczynki muszą same poszukać miejsc dających rozkosz. I znów zewsząd wysyłana informacja o „szkodliwości” masturbacji dla młodego człowieka. Przeważnie możliwości są dwie: ignorowanie potrzeb i naturalnej ciekawości w imię posłuszeństwa narzucanym zasadom lub uleganie im połączone z wyrzutami sumienia. Czasem jakiś szczęściarz/szczęściara nie przejmuje się zasadami, ale to raczej mniejszość. Moim „ulubionym” argumentem jest „Jak się rozsmakujesz w masturbacji, to nie będziesz nigdy miała/miał udanego seksu z mężczyzną/kobietą”. Tia... Doskonałe podłoże do uzyskania PEWNOŚCI, że osoba nie znająca swoich potrzeb będzie idealną żoną/mężem. Przyjmie wszystko, co się jej zaoferuje, bez zastrzeżeń. Bez zbędnych oczekiwań.

Pierwszy seks. Niektórzy z powodów wyznaniowych czekają z tym do nocy poślubnej. Nie chcę absolutnie polemizować z ich wyborami ani ich deprecjonować. Pragnę tylko podać moją interpretację i wątpliwości.
Moim skromnym zdaniem takie zachowanie daje jasny sygnał, że dziewictwo jest tym czymś najcenniejszym, co ta osoba ma do partnerowi do zaoferowania. Niejako sama deprecjonuje swoją wartość jako CAŁOŚCI. Jako człowieka, a nie nietkniętej przez innego mężczyznę kobiety. To jakby krzyczała: Zobacz, jaka jestem WYJĄTKOWA. Dla Ciebie, jedyny, zachowałam czystość.
A czy choć przez moment zastanowiła się któraś z tak wybierających, że w ten sposób sama pokazuje, że TO jest najważniejsze? Że tylko z tym czekała na „po ślubie”. A co jeśli on nie czekał? Nie jest wyjątkowy? Czy raczej ona ma się czuć nie dość godna tego jego czekania?
Teraz Te, które nie czekały. W ramach „zabezpieczenia” przed niechcianą ciążą przeważnie straszone okropnymi konsekwencjami: Nie będzie Cię szanował. Nazwą Cię puszczalską. Porządna dziewczyna tak nie robi. Zostawi Cię z brzuchem.
Znów potencjalna przyjemność w pakiecie z wyrzutami sumienia i strachem.
Potem loteria pt „Na kogo trafiłam?” I nie chodzi mi o to, że seks z nieznajomym, tylko o to, jaki bagaż ów wybranek do jej bagażu dorzuci. Wariant optymistyczny możliwy, zapewniam. Mnie się trafił. Wrażliwi, empatyczni, delikatni chłopcy istnieją naprawdę. Aczkolwiek dość rzadkie to okazy.
Wariant pesymistyczny, pewnie częściej spotykany. Chłopak obciążony tymi wcześniej opisanymi BE, edukowany ws seksu przez pornografię i starszych kolegów, skupiony na swojej przyjemności, nie znający ciała i potrzeb kobiety. Skutek przewidywalny.
Niektórzy powielają te zachowania do końca życia. Bo nie wiedzą, że można inaczej, bo nie wiedzą, że mogą oczekiwać i dawać coś więcej.

Od tego etapu traktowanie dziewcząt i chłopców w sprawach seksualności przestaje być sprawiedliwe tak dalece, jak to tylko możliwe.
Chłopak, który miał wiele partnerek zasługuje na poważanie kolegów i metkę „ogiera”, dziewczyna zachowująca się w taki sam sposób zyskuje metkę „puszczalskiej”.

Zastanówmy się momencik jakie zachowania we własnym domu miała możliwość oglądania większość z nas, co miałyśmy fundowane jako wzorzec „normalnych” zachowań pomiędzy kobietą a mężczyzną.
1. Seks w związku ze strony kobiety traktowany jako kolejny obowiązek do „odfajkowania”, a przez mężczyznę często egzekwowany wbrew jej woli.
W czasach mojej młodości standard właściwie. Nie przypominam sobie ani jednej znajomej pary, która wtedy okazywałaby namiętność, która ich łączy.
2. Generalnie seks traktowany jako narzędzie manipulacji i kupczenia, ze strony i kobiety i mężczyzny.
Ciche dni, szantażowanie „jak nie dasz Ty , to pójdę do innej”, odmawianie seksu w ramach kary za różnorakie przewinienia. Na przeciwległej szalce – godzenie się po okrutnych rzeczach, które dzieci musiały oglądać – w łóżku właśnie.
3. Kontynuacja rozpoczętego wcześniej piętnowania kobiet żyjących w swobodzie seksualnej.
Konia z rzędem temu, kto nie miał sąsiadki, ciotki, znajomej rodziców określanej jako „wywłoka”. Oczywiście ten epitet rzucany i przez kobiety (w niedopowiedzeniu ”Gotowa się zainteresować moim chłopem”) i przez mężczyzn („Innym daje, mnie nie”). Najchętniej jak za starych dobrych czasów walnęliby szkarłatną literę, ale to już niestety nie te czasy.
4. Narażanie dzieci na wdrukowanie obrazu: zdradzający ojciec/matka i godzący się z tym stanem rzeczy współmałżonek. W imię celów wyższych, oczywiście. Takich np. jak „rodzina”. Gdzie tam rodzinę ktoś z nich widział? Nie mam pojęcia. Ale wzorzec zapamiętany, utrwalony.
5. Bombardowanie młodych kobiet przez dorosłe kobiety bzdurnymi i okaleczającymi na całe życie stereotypami dotyczącymi zachowań mężczyzn i kobiet.
Podam tylko kilka przykładów, ale każda z Was pewnie zna ich mnóstwo.
„Chłop już tak ma”, „Jak suka nie da, to pies nie weźmie”, „Mężczyzna biologicznie jest przystosowany do takich zachowań, rozsiewa swoje geny”, „Chwilę pocierpisz i będziesz miała spokój na jakiś czas”, „To Twój obowiązek”.
6. Oglądanie związku jako swoistej transakcji, układu.
Mężczyzna zyskujący sprzątaczkę, kucharkę, kochankę itp. w zamian za bezpieczeństwo finansowe lub po prostu samą swoją OBECNOŚĆ w życiu kobiety.
Można tych punktów jeszcze wiele dopisać, ale już widać, z jakim bagażem przeciętna młoda kobieta wchodzi w życie. Jakich zachowań się naoglądała jako „normalne”, do jakiej roli została wychowana.
Gdzie poznanie własnego ciała i ciała mężczyzny, gdzie zaakceptowanie swoich potrzeb jako naturalnego stanu rzeczy, gdzie umiejętność stawiania granic i wyrażania swoich oczekiwań? Gdzie w ogóle przeświadczenie o równości kobiety i mężczyzny? Gdzie przekonanie, że moje życie seksualne jest moją prywatną sprawą i jeśli nie czynię nikomu krzywdy, to nikomu nic do tego, jak często ,z kim i w jaki sposób. Gdzie przekonanie, że seks jest wspaniałą sprawą, niosącą przyjemność obu osobom, a nie przykrym obowiązkiem?

Jeśli do tych spraw dołożymy jeszcze mężczyznę z jego wdrukowanym przez rodzinę, społeczeństwo, Kościół modelem samca, to tragedia gotowa.
Z przyczyn obiektywnych, przez umacniany od pokoleń patriarchat kobiecie w tym układzie naturalnie przypisana jest rola ofiary, poddanej służącej mężczyźnie. Ale i mężczyzna w tym układzie jest deprecjonowany, z czego pewnie większość nie zdaje sobie sprawy. Uznaje się go za tak słabego, że trzeba mu podsuwać pod nos słabe sztuki, bo nic lepszego sam nie będzie umiał zdobyć i zatrzymać. Jak lew w ZOO, któremu podrzuca się padlinę, a on nażarty udaje, że nadal jest królem, że krat nie ma.

Myślę sobie, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni cierpią z powodu tych
kulturowych naleciałości. Kobiety oczywiście nieproporcjonalnie bardziej, bo wobec nich stosowana jest w przeważającej większości przemoc fizyczna związana z seksem. Nieprzypadkowo statystyki jasno mówią, że najczęstszym agresorem podczas gwałtu jest mężczyzna kobiecie znajomy. Bo tego nas właśnie nauczono, tzw. wyuczona bezradność.

Seks jest w naszym Dzikim Kraju potężnym tabu. Jego utrzymanie daje patriarchalnej części naszego społeczeństwa narzędzie do sprawowania władzy nad kobietami. I tymi w związkach i tymi wolnymi.
Narzucone odgórnie „reguły” jasno pokazują rolę kobiety. Przynależne jej, narzucone odgórnie miejsce.
A jeśli któraś się buntuje, to zawsze można jej przywalić metkę „puszczalskiej”, „kurwiącej się wywłoki”. Przeważnie królują w tym metkowaniu mężczyźni odrzuceni przez takie (lub podobne im) kobiety lub kobiety, które też chciałyby tak, ale się boją.
Wolna kobieta, dobierająca sobie partnerów wg swoich oczekiwań; kobieta żyjąca w udanym związku z mężczyzną – to możesz być Ty, Trzeba tylko się postarać. Odrzucić stereotypy i powalczyć o normalność. O seks dający przyjemność, o zaakceptowanie swojej seksualności i swoich potrzeb, o „odczarowanie” miejsc intymnych jako złych, kojarzących się z grzechem i przemocą lub obowiązkiem.
Wiele zależy teraz od nas, kobiet. Możemy zerwać ten patriarchalny kaganiec fałszywej moralności założony kobietom wieki temu. Wygodnie Ci w nim, Kobieto? Chcesz taki sam założyć swojej córce? Chcesz by Twój syn tak samo traktował swoje kobiety?
Nigdy nie jest za późno na powiedzenie „STOP”. Ja niedawno tak właśnie zrobiłam.
Czy Ty też tego chcesz? Jeśli tak, to:

JUST DO IT. 

2 komentarze:

  1. Najlepiej patriarchat w Polsce promować nadal, bo przecież patriarchatem można wytłumaczyć FSZYSTKO. To tylko w Polsce na taką skalę mamy uzależnione psychicznie i finansowo od mężczyzn kobiety. Kiedy wyleciałam z Polski na wakacje kopara mi opadła ze zdumienia. Kobiety w świecie nie dają sobą pomiatać oraz wymagają współmierności w związku i podziału obowiązków. Siebie stawiają na pierwszym miejscu . I jest to normalne. Tyle że nie w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Do sprzeciwienia się woli patriarchatu potrzeba ODWAGI.
    Odwagi, by odebrać sobie świadomie mnóstwo narzędzi manipulacyjnych. Taka kobieta musi stanąć przed mężczyzną taka, jaką jest naprawdę.
    Musi mieć do zaoferowania dużo więcej niż tylko seks i ładną buzię. Wtedy może wymagać od mężczyzny tego samego. A niektóre kobiety wiedzą, że NIC innego do zaoferowania nie mają. Ale to można zmienić w każdym momencie. Trzeba tylko ogromnego wysiłku. Ale warto.
    Uważam, że zmiany należy zacząć od siebie i swojego najbliższego otoczenia. Równolegle z tym prowadzić akcje społeczne i walczyć o zmiany krzywdzących przepisów prawa.
    Bardzo chciałabym, żeby w końcu mężczyźni zrozumieli, że patriarchat jest krzywdzący dla WSZYSTKICH. Nie rozumiem, jak można się cieszyć ze "zwycięstwa" w tak nierównej walce? Trzeba się bardzo nisko cenić...
    Sprowadzanie kobiety do roli jakiegoś trofeum, z jednoczesnym deprecjonowaniem jej jako człowieka jest bardzo, bardzo słabe. Tak samo słabe, jak przyjmowanie przez niektóre kobiety roli "odpoczynku wojownika".
    P.S.Wpadł mi w oczy świetny cytat, dedykowany wszystkim "maczomenom" w najgorszym tego słowa znaczeniu:
    "Zanim nazwiesz kobietę "króliczkiem", zastanów się, czy wystarczy Ci kapusty, a marchewka nie zawiedzie."

    OdpowiedzUsuń